Zaloguj



Licznik odwiedzin

DziśDziś293
WczorajWczoraj453
RazemRazem3296591
Z niemowlęciem w Bieszczadach
Wpisany przez Zuza Gaińska   

 

Ponieważ zrobiłam rzecz nietypową, a mianowicie przez prawie trzy tygodnie byłam w Bieszczadach z czteromiesięcznym niemowlęciem, zostałam poproszona o podzielenie się swoimi doświadczeniami. Co prawda my z partnerem przez ten czas pełniliśmy funkcję bazowych w SBN Łopienka, przez co mieliśmy więcej obowiązków, ale jesteśmy w stanie zmontować coś w rodzaju poradniczka „Jak stacjonarnie spędzić wakacje w górach z niemowlęciem, nie mając do dyspozycji bieżącej ciepłej wody, prądu ani "zasięgu telefonicznego?”.

 

1.   Po pierwsze wakacje w górach z niemowlęciem to, niestety, nie jest zabawa dla singli. Samotny ojciec lub samotna matka ma spore szanse na zepsucie sobie, dziecku i jeszcze paru osobom, wakacji. W bieszczadzkich warunkach ciągle jest coś do roboty –  trzeba przynieść wodę, rozpalić ogień, zagotować wodę dla siebie i dziecka i tak dalej. We dwoje dacie radę. Na zmianę zajmujecie się dzieckiem i ogarnianiem życia w górskich warunkach. Kiedy jedna osoba pilnuje dziecka, druga może się udać na zakupy, narąbać drewna czy po prostu zrobić śniadanie. My mieliśmy jeszcze meldowanie turystów, mycie kibelków, naczyń, dbanie o warunki dla turystów, rozliczanie, etc. Od razu powiem, że bardzo nam w obowiązkach bazowych pomagali stacjonarni turyści, zaprzyjaźnieni z bazą od lat.  A raz nawet zdarzyło się, że po wodę poleciał chłopak, który zatrzymał się u nas tylko, żeby zjeść kanapkę i chwilę odpocząć przed wejściem na Łopiennik.

2.    Po drugie: przypomnijcie sobie, co Was denerwowało w dzieciach w górach zanim sami mieliście dzieci. Mnie denerwowały zasadniczo dwie rzeczy: błędne założenie rodziców, że pieluchy ich dzieci są śliczne i pachną fiołkami oraz rodzice, przychodzący do ogniska z komunikatem „ciszej z tą gitarą. Tam dziecko śpi”. Z pieluchami radzimy sobie w ten sposób, że zużyte składujemy w worku na śmieci i przy okazji wycieczek do cywilizacji, wyrzucamy je do kontenerów. Nie zostawiajmy pieluch obsłudze bazy/schroniska/pola namiotowego. Nie zastanawiajmy się, czy pieluchy to odpady organiczne czy może plastik i czy fajnie będzie je wrzucić do kibelka. A już na pewno nie zostawiajcie zużytej pieluchy na wspólnym stole. Współtowarzysze wakacji nie pokochają Was za takie zachowanie.  Z powstrzymaniem się od uciszania ludzi przy ognisku trzeba zacząć pracować na długo przed wyjazdem. Ponieważ wiedzieliśmy, gdzie chcemy jechać na wakacje i jak je spędzać, niemalże od urodzenia przyzwyczajaliśmy malutką Ronję do gości i do muzyki. Nigdy nie usypialiśmy jej w ciszy i zaprocentowało nam to w Bieszczadach – my prosiliśmy, żeby grano na gitarze i śpiewano. Ronja nam szybciutko zasypiała i potem leżała sobie w wózeczku, gdy wokół ludzie śpiewali, gawędzili i śmiali się. Jest jeszcze jedna denerwująca rzecz – wrzeszczące dziecko i rodzic, który nic z tym nie robi. Z niemowlęciem trudno dyskutować na temat zasadności płaczu i przeżyliśmy ciężkie chwile, kiedy Ronja się aklimatyzowała w nowych warunkach. Dość szybko jednak odkryliśmy, że dobrą metodą jest wziąć małą na ręce i wyjść sobie na łąkę. Ćwierkanie pasikoników jest lepsze niż najpiękniejsza kołysanka!

3. Po trzecie: transport! Wszyscy moi znajomi, którzy przywozili małe dzieci (ale jednak trochę starsze niż Ronja) w Bieszczady, jechali własnymi samochodami. Pozwalało im to na zabranie tylu rzeczy, ile się zmieści do samochodu i najwyżej odbycia paru kursów na parking po wszystko. My jechaliśmy autokarem z przesiadką w Sanoku na PKS. W planowaniu podróży ważne jest, żeby dostosować ją do naturalnego rytmu dziecka. Ronja jest na tyle miłym dzieckiem, że od urodzenia wiedziała, że noc jest do spania a nie do marudzenia. Zatem zdecydowaliśmy się na nocny kurs. W Sanoku znaleźliśmy się około siódmej, a w Polankach w dwie godziny później. Gdyby tego dnia była ładna pogoda, odbylibyśmy po prostu ładny spacer do bazy z przystankiem po drodze na drugie śniadanie dziecka. Niestety padało, a Ronja domagała się jedzenia. Problem został rozwiązany dzięki nagłemu pojawieniu się pana Kazia Nóżki w samochodzie i z propozycją, że mnie podrzuci. Wsiadłam więc z małą do samochodu i zostałyśmy podwiezione do łopieńskiej cerkwi, gdzie dyżurowała para ludzi i udzieliła mi azylu na czas karmienia.  Co do pakowania: plan był taki, że zabieramy dwa plecaki, plecak podręczny, fotelik samochodowy i wózek. Prawie wyszło. Mieliśmy tylko jeszcze jeden bagaż podręczny a i tak wyglądaliśmy jak uchodźcy. Nasz bagaż stanowił problem jedynie w Sanoku, gdzie musieliśmy się dostać przez kładkę na przystanek PKS-u. Ja niosłam swój plecak, torbę oraz Ronję w foteliku, a partner walczył ze swoim wielkim plecakiem oraz wózkiem. Przy wjeździe do Łopienki czekały na nas nasze przyjaciółki, które pomogły nam zanieść tę całą nabojkę do bazy.

4.    Po czwarte: apteczka. Bardzo ważny element wyposażenia plecaka. Ja przed wyjazdem rozmawiałam z naszym pediatrą o wakacjach. Pediatra niespecjalnie był przekonany o sensowności naszego wyjazdu, ale poradził mi, żebym w apteczce miała Pedicetamol, Lakcid i termometr. Sama z siebie dodałam jeszcze kropelki na kolkę, Octenisept, spray dla niemowląt przeciwko ugryzieniom owadów, nadmanganian potasu. Od razu powiem, że Pedicetamolu podaliśmy łącznie może ze dwie krople i zdecydowanie prewencyjnie. Lakcid podaliśmy ze trzy razy, ale szczerze mówiąc nie wiem, czy czasem nie panikowaliśmy i za zaburzenia trawienia wzięliśmy normalne reakcje organizmu na rozszerzenie diety. Termometru próbowałam użyć do określenia temperatury w namiocie (nie da się!), a faktycznie przydał nam się jedynie nadmanganian potasu, bowiem dziecku w tych warunkach robiły się potówki.

5.    Jedzenie! Jeśli się karmi piersią, problemu nie ma. Ronja karmiona jest mlekiem modyfikowanym i tu sprawa się trochę komplikuje. Można oczywiście założyć, że w punktach aptecznych będzie nasze mleko modyfikowane, ale założenie to jest optymistyczne. Zabraliśmy zapas mleka. Na dwa i pół tygodnia wystarczyło nam osiem opakowań mleka po 350 gram. Do tego – ponieważ akurat podczas pobytu w Łopience wchodziliśmy w czas rozszerzania diety – paczkę kaszki i dwa słoiczki z marchewką. Od razu powiem, że marchewkę braliśmy niepotrzebnie, gdyż Ronja marchewki nie znosi. Na miejscu kupowaliśmy jej jabłka i banany, a w sklepie w Cisnej znalazłam specjalną tarkę do ścierania owoców dla niemowląt. Do przygotowywania posiłków kupowaliśmy małej atestowaną wodę źródlaną, znanej marki produkującej głównie piwo.
Gorszą sprawą jest przyrządzanie posiłków i zachowanie higieny flaszek, talerzyków i kubeczków. Tu bardzo przydatny jest termos. W termosie przechowujemy gorącą wodę, którą mieszamy z zimną wodą źródlaną z butelki i dodajemy mleko. Ja sobie przysposobiłam mały czajniczek, w którym gotowana była wyłącznie woda dla Ronji oraz gar, w którym myłam jej naczynia. Wyparzałam je normalną wodą z potoku.

6.    Co spakować dziecku? Oczywiście ubrania. My wzięliśmy za dużo. Na przykład zupełnie niepotrzebnie wzięliśmy buciki, ciepły kombinezon, letnie czapeczki i mnóstwo par skarpetek. Teraz spakowałabym: cztery bodziaki, dwie letnie cienkie sukienki, trzy pary legginsów, cztery pary skarpetek, dwie czapki trykotowe, trzy bluzy z długim rękawem, dwie miękkie kurtki z kapturem. Śpiochów w ogóle nie używam, więc i w Bieszczady nie brałam. Letnie czapki nam się nie przydały. W upalne dni mała leżała na kocyku w sukience i z gołą głową. Pilnowałam jedynie, żeby leżała w cieniu. Na wieczór i noc ubierałam ją w bodziaka, bluzę, legginsy, czapkę i kurtkę. No i oczywiście w skarpetki. Spała pod puchową kołderką na swoim kocyku, co oczywiście znaczy, że zarówno kocyk jak i kołderkę też wzięliśmy. Ale już zupełnie niepotrzebnie wzięliśmy taki specjalny niemowlęcy śpiworek zapinany na ramionach. Poza tym zabraliśmy kilka pieluch tetrowych i dwie flanelowe. No i trochę zabawek: dwie przytulanki i dwie grzechotki. Z kosmetyków wzięliśmy płyn do kąpieli, balsam i szampon. Szczęśliwie obie używamy tych samych kosmetyków, co trochę ograniczyło ilość zabieranych rzeczy. A skoro o kosmetykach to warto też wspomnieć o ręczniku. Najlepiej takim z kapturem.

 

7.    Kąpiele i przewijanie. Do kąpieli mieliśmy dmuchaną wanienkę, do której mam stosunek ambiwalentny. Niby się przydawała, ale bez niej też dalibyśmy radę. Często bowiem brałam wodę w miskę, mieszałam z płynem do kąpieli, kładłam małą na ręczniku i zamoczoną pieluchą obmywałam dziecko. Kąpielisko urządzałam małej w naszym namiocie. Kiedy było za zimno na mycie, po prostu olewałam tę kwestię i jak się okazało, dziecku nic się nie stanie jeśli przez jeden dzień będzie obmywane chusteczkami.
Chusteczek nie musimy brać na zapas. Na miejscu, na przykład w Cisnej, spokojnie je kupimy i nawet mamy niezły wybór. Z pieluchami jest gorzej. Też mieliśmy zapas. Zawieźliśmy ze sobą jumbo-packa, a i tak trzeba było dokupić małą paczkę. A pieluchy nie w każdym bieszczadzkim sklepie znajdziemy…

8.    Wszystko inne. W tym pojęciu zawierają się spędzanie czasu, zabawy i wszystko. Porządek dnia był ustalony: o szóstej rano Ronja nas budziła, dostawała butlę i jedno z nas szło rozpalać pod piecem (gdybyśmy byli gośćmi a nie bazowymi w Łopience, też pewnie rozpalalibyśmy pod kuchnią, skoro wstawaliśmy pierwsi). Potem sami staraliśmy się napić kawy, zjeść śniadanie i jakoś ogarnąć przed całym dniem. Wychodziło nam różnie i moim rekordem porannej kąpieli była godzina czwarta po południu. Przed południem staraliśmy się wykąpać dziecko i znaleźć najlepsze miejsce do rozłożenia koca. Z kocem i dzieckiem na kocu wędrowaliśmy zgodnie ze słońcem, bo co godzinę cień był gdzie indziej. Czasem układaliśmy Ronję w wózku i robiliśmy jej chłodny cień za pomocą mokrej pieluchy. Czasem bujaliśmy ją w zaimprowizowanej huśtawce zrobionej z alpinistycznej liny i fotelika samochodowego. W czasie kiedy jedno z nas zajmowało się dzieckiem, drugie pracowało przy bazie albo szło na zakupy. I mimo tego, że byliśmy nieźle zorganizowani, czasem brakowało nam trzeciej osoby. Na szczęście trafiliśmy na wyrozumiałych i, w dużej mierze, pomagających turystów.

9.    Czego się baliśmy podczas tych wakacji? Głównie tego, że przegrzejemy i odwodnimy dziecko. Ronja nie bardzo lubi pić, więc poiliśmy ją trochę na siłę. Poza tym baliśmy się zatruć, katarów, uczuleń na ukąszenia owadów albo tego, że mała nie będzie szczęśliwa w tych warunkach. Pierwsze dni aklimatyzacji były straszne – mała płakała a my nie wiedzieliśmy, o co chodzi. A to po prostu był płacz od nadmiaru wrażeń. Malutkie dziecko, nagle wyrwane ze swojego środowiska poznaje bardzo bogaty świat i musi jakoś te informacje przetrawić, a że nie ma innych sposobów to płacze.

10.    Zyski z eskapady: zapewne uodporniłam Ronję na wiele rzeczy – katary, złe tolerowanie wody i ukąszenia mrówek (jak nagle roześmiane dziecko wydrze wam się w niebogłosy to najprawdopodobniej użarła je mrówa). Sobie wspomogłam pociążowy metabolizm i teraz dżinsy w rozmiarze 36 lekko ze mnie zwisają. A bonusem jest kołysanka, którą specjalnie dla Ronji napisał kolega.

11.    Życzliwi ludzie: nam się trafiło ich całkiem sporo. Od doświadczonych rodziców nauczyliśmy się różnych sztuczek przy obsłudze niemowlęcia, a pozostali służyli nam różnoraką pomocą. Ktoś podrzucił nas na zakupy, ktoś posiedział chwilę przy Ronji, a raz dostaliśmy torbę kurek na kolację. Pamiętajcie jednak, że życzliwość musi sama z ludzi wypływać i nie domagajcie się specjalnych względów dlatego, że pojechaliście na wakacje z niemowlęciem. To Wy zdecydowaliście się zabrać dziecko, a nie wszyscy wokół. Oczywiście, czasem trzeba poprosić innych, żeby przepuścili Was w kolejce do kuchni albo udostępnili lepsze miejsce w namiocie ze względu na dziecko, ale nie możecie oczekiwać, że świat się będzie kręcił wokół Waszego rodzicielstwa. Ta rada z resztą dotyczy również rodziców starszych dzieci.

12.    Wózek! My w ogóle nie mamy wózka. Od początku nosiliśmy Ronję w chuście. Ale na wyjazd, za namową ludzi, zdecydowaliśmy się pożyczyć od przyjaciół wózek po ich dzieciach. Wózek terenowy, przetestowany na łopieńskiej szutrówce. Nam się niespecjalnie przydał, co nie znaczy, że ktoś kto wozi dziecko w wózku na co dzień, też będzie uważał, że chusta jest lepsza. Wózka używaliśmy jedynie jako łóżeczka podczas wieczornych śpiewanek-nasiadówek. Spokojnie mogliśmy go nie brać a zamiast tego zabrać takie nosidło-gondolę, które jest lekkie, wygodnie się zwija,  dałoby się spakować do plecaka i można je postawić wszędzie. Zysk z tego taki, że utwierdziłam się w swojej niechęci do wózka.

Podsumowując: nie zachęcam nikogo do takiego spędzania wakacji. Sami musicie zdecydować, czy dacie radę czy nie. Ale na pewno pokazuję, że da się wyjechać w Bieszczady z niemowlęciem i mieć frajdę z wakacji. Nie ominęły nas wieczorne śpiewanki, pogawędki z turystami i kontemplowanie zachodów słońca. Może trochę za mało się ruszaliśmy na wycieczki, bo jedynie po zakupy. W przyszłym roku to sobie odbijemy próbując z małą wędrować.

 

Fot. Robert Mosoń Łopienka

 

"Studencka Baza Namiotowa Łopienka to jedno z najbardziej urokliwych miejsc noclegowych w Bieszczadach. Z dala od cywilizacji, bez prądu, zasięgu GSM, bez samochodów. Do Łopienki trafiają przede wszystkim wytrawni turyści z plecakami, kochający piesze wędrówki po górach. Kto raz trafił do bazy ten już zawsze będzie tak planował swoje wędrówki, żeby chociaż na jedną noc znaleźć się znów w Łopience.
SBN Łopienka oferuje:
- miejsca noclegowe w namiotach bazowych oraz pole namiotowe (cena noclegu 6 PLN, zniżki dla członków PTTK) - solidną wiatę z murowanym piecem, na którym każdy może sobie przyrządzić posiłek oraz solidne stoły, ławy i klimatyczny kominek
- miejsce na ognisko
- najczystszy kibelek w Bieszczadach
- wygodną łazienkę w strumieniu (tylko zimne kąpiele)
- atrakcje turystyczne: odbudowana cerkiew unicka z drugiej połowy XVIII wieku, piękne trasy wycieczkowe na Korbanię, Łopiennik, dobry punkt startowy wycieczek (godzina marszu do przystanku PKS w Polankach lub ok. 1,5 godziny marszu do przystanku PKS w Dołżycy)
SBN Łopienka prowadzona jest przez Akademicki Klub Turystyczny działający przy SGGW w Warszawie.
Więcej informacji o bazie tutaj: http://www.lopienka.pl/

 

Fot.  Jacek Bis Korbania http://jacekbis.blogspot.com/2015/07/korbania-894m-npm.html

 

Polecamy

Łopiennik

http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=139&Itemid=274

Ciśniańsko-Wetliński Park Krajobrazowy

http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=91&Itemid=102

Bukowiec

http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=267&Itemid=333

 

Fot. Góralskie Domki i zagroda edukacyjna Serowy Raj w Bukowcu

 

My na facebooku Bieszczady

https://www.facebook.com/groups/305179576263122/

Beskid Niski https://www.facebook.com/groups/278404572261928/

Polska Niezwykła https://www.facebook.com/groups/494010277310428

https://www.facebook.com/grupabieszczady

 

Fot. Jacek Bis Szlakiem na Korbanię http://jacekbis.blogspot.com/2015/07/korbania-894m-npm.html

 

 

.............

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

................

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

................

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

..............

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

...........

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

.............

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

...........

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

..............

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

.......